No i są. Znajduję je w mojej poczcie. Prośby od I….r, e…..k, czy z M…y (chodzi mi o dużych wydawców), aby albo pisać dla nich teksty, albo aby oni mogli pisać u mnie.
Jeśli i Ty prowadzisz własny blog, to na pewno też dostajesz te maile. Otrzymują je chyba wszyscy nasi autorzy blogów z web.lex, więc i Ty pewnie także.
Spójrzmy prawdzie w oczy:
- dla takich portali nasze treści są niezwykle cenne,
- one na tym zarabiają pieniądze
- te treści mają za darmo
- kupują nas wizytówkami na swoich stronach i nadzieją, na pozyskanie w ten sposób klienta
Ale brutalna rzeczywistość jest taka: w ten sposób NIE DA SIĘ zdobyć klienta. Twoje treści zginą w tej zamieci: nie różnią się niczym istotnym od tych, które są jeszcze w 100 innych miejscach. Konkurują o uwagę z informacją w serwisach, portalach, forach, grupach, stronach www, blogach, itd. To jest bez sensu. Powiedzmy to otwarcie. A będzie jeszcze trudniej.
To było bez sensu nawet lat 6 lat temu, kiedy nie było jeszcze takiego natłoku informacji w sieci. Skąd to wiem? Bo sam występowałem wtedy w ówczesnej Gazecie Prawnej udzielając wywiadów, opinii, itd. I chociaż tych moich wypowiedzi można by naliczyć kilkadziesiąt, do dziś nie zgłosił się do mnie żaden klient w jakiejkolwiek sprawie, pochodzący z tego portalu. ZERO.
Jeśli miałem klientów, to oni byli z bloga. Koniec – kropka.
Piszę o tym z jednego powodu: zmotywował mnie jeden z komentarzy, który był w tym temacie, a który znajdziesz tutaj >> Zacytuję najważniejszy fragment:
… pozyskanie rzetelnego materiału o tematyce prawnej nie jest możliwe od pierwszego lepszego copywritera. Analogicznie w drugą stronę – ktoś chcę pisać u ciebie tylko po to aby wcisnąć swój link (kto zrobi i jedno i drugie za darmo ten frajer)
Obojętnie kto to napisał. Nie jest z naszej branży – jest z zewnątrz. Bo jest rzeczą normalną, WYNAGRODZENIE za to, że komuś pomagam zarabiać pieniądze. A tymczasem na naszych treściach zarabiają wszelkie portale łudząc nas jakimiś klientami, których nikt nie gwarantuje, bo to nie jest możliwe.
Jestem za tym, aby spojrzeć trzeźwo na sytuację i nie dać się zmanipulować.
Poza tym cała ta sytuacja jest kuriozalna. Wyobraź sobie, że napiszesz dla każdego portalu jakiś tekst, albo pięć, i Twoi koledzy zrobią to samo. Ich koledzy też, i tak dalej…. Do czego to doprowadzi? Do niczego. DO tego, co jest teraz, tyle że będzie o jeden milion więcej zapisanych stron w sieci.
Taki jest mój ogląd tej sytuacji. Od dawna nie piszę już niczego do gazet, czy portali. Chyba, że jest to wywiad (czyli ja coś mówię, a ktoś notuje), albo mogę do treści wstawić LINK do bloga (przez co mogę aktywnie promować blog). W innym przypadku odmawiam – szkoda mi czasu.
Koniec.
{ 13 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Rafale dziękuje za ten wpis.
Miałam trochę wyrzutów sumienia, że odmówiłam paru portalom. Teraz wiem, że zapewne nie ma czego żałować.
Powód odmowy był prozaiczny – brak czasu na pisanie poza blogiem, bez uszczerbku dla moich Czytelników i Klientów 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Hej Kasiu! Jasne, że nie ma czego żałować 🙂
Jak mam propozycję napisania czegoś, to jasno stawiam warunki. Zazwyczaj nikt się potem nie kwapi, aby odpisać, nie mówiąc o podziękowaniu za maila.
Pozdrawiam Kasiu Łódź i okolice! 🙂
a warto dziś Łódź pozdrowić, a najlepiej odwiedzić!
Mamy piękny festiwal światła 😉
https://www.facebook.com/hashtag/miastoswiatla
Już widziałem ten festiwal przypadkiem w jakiejś gazecie 🙂 Ale nie wiedzialem, że to dzisiaj! 🙂
W zeszłym roku miałem kilka artykułów w Gazecie prawnej, ale nie w jej stricte papierowej wersji (tej z kiosków), tylko w wersji dla prenumeratorów. I nawet z tego kilku klientów z tego było (którzy nie znali mnie z bloga, ale poznali mnie z publikacji i trafili na bloga i do mnie się zgłosili). Zatem „w czambuł” bym takich pozablogowych publikacji nie potępiał.
(inna sprawa, że za te artykuły dostawałem $)
a to zupełnie inna inszość 😉
Za dobry artykuł należy się wynagrodzenie 🙂
Tylko że – patrząc z dzisiejszej perspektywy – opłaciło by mi się napisać tam artykuły nawet za darmo.
Leszku, tak jak napisałem: klienci są z bloga. U Ciebie najpierw przeczytali artykuł, potem przyszli do bloga, a następnie się zgłosili.
Czy w treści artykułów była wzmianka o blogu?
Ja nie twierdzę, że takie publikacje w ogóle nie mają sensu. Mają, ale na innych warunkach.
Nie było.
Fakt, że musieli zatem najpierw trafić na blog, a potem do mnie. Ale na blog trafili wpierw z publikacji (płatnej lub niepłatnej). W przypadku niepłatnej publikacji trzeba zatem odpowiedzieć sobie na pytanie – czy potrafi ona trafić do czytelników, którzy do tej pory nie trafili na bloga.
To znaczy musieli mnie wygooglać. To też dużo daje, bo trafiają na bloga osoby naprawdę zainteresowane i zdeterminowane.
Rafale,
Moim zdaniem stanowisko, „każda współpraca z mediami to strata czasu” (bo tak obieram Twój wpis) jest… nierozsądne. Jeśli tylko medium posiada pokaźną grupę odbiorców, którzy są dla ciebie interesujący (jeśli nie posiada – to oczywiście zamyka temat), to taka współpraca jest, moim zdaniem, warta rozważenia.
Prowadząc marketing oparty na treści (np. bloga) to co tak na prawdę robisz, to budujesz bazę czytelników. Jeśli jest okazje do rozszerzenia grona tych czytelników o np. czytelników gazety (która trafia do osób dla Ciebie istotnych) to ja to widzę jako szansę aby część tych czytelników ukraść. Bo dokładnie w takich kategoriach uważam trzeba tę współpracę rozpatrywać:
http://b2b-marketing.pl/2014/04/02/wspolpraca-z-mediami-to-kradziez-czytelnikow/
(w przeciwnym wypadku wspierasz własną pracą konkurenta na rynku informacyjnym).
Dlatego – moim zdaniem – współpraca z mediami, tak ale:
– nie dla samego faktu „bycia w prasie”
– na warunkach, które umożliwią „przejęcie” części czytelników.
– w sposób, który umożliwia budowanie autorytetu autora
– oczywiście, za każdym razem trzeba przeprowadzić analizę: koszty vs. korzyści.
Pozdrowienia,
Igor
Witaj Igorze!
Napisałeś:
„Dlatego – moim zdaniem – współpraca z mediami, tak ale:
– nie dla samego faktu „bycia w prasie”
– na warunkach, które umożliwią „przejęcie” części czytelników.
– w sposób, który umożliwia budowanie autorytetu autora
– oczywiście, za każdym razem trzeba przeprowadzić analizę: koszty vs. korzyści.”
No właśnie – o to i mnie się rozchodzi 🙂
Przecież bym nie napisał tego postu, gdybym nie znał kosztów vs. korzyści 🙂 Wiesz… w teorii to wszystko ładnie wygląda, ale praktyka jest inna. Co więcej, doświadczenie się zmienia z upływem czasu. Zmienia się z rodzajem branży, itd.
Ponadto, nie powiedziałem, że nie warto współpracować z mediami. Warto, ale trzeba to zrobić mądrze. W web.lex współpracujemy z kilkoma poważnymi wydawcami, ale na warunkach, które nie są jeszcze do zaakceptowania przez innych, których mam tutaj na myśli. Bo w tym trójkącie każdy może wygrać, ale stosunki trzeba ułożyć tak, aby to było możliwe. Tymczasem duzi gracze, którzy mają coraz większe problemy, chcą jechać na starych zasadach, w których to oni rządzili rynkiem. A tak się już nie da. Tak samo jak już nie da się wyżyć wyłącznie na drukowaniu prasy.
****
Igorze, domyślam się, że moje tezy są rzadko spotykane. Godzą w ustalony porządek. Ale taki jest świat. Szybko się zmienia. Pewne rzeczy dopiero po czasie przyjmujemy za normalne, nie pamiętając, że było inaczej 🙂
A do tego ja mam taką naturę, że wkładam kij w mrowisko za każdym razem, chociaż niekoniecznie tego chcę 🙂
Serdecznie Cię pozdrawiam!
Rafał