Wiele razy mówiłem w tym blogu, że najważniejsza w e-marketingu jest treść. Ale nie chodzi tutaj o nadwyżkę treści pisanej w sieci nad innymi formami przekazu (co zapewne się zmieni), ale o jej zawartość merytoryczną. Wartościowy przedmiot artykułu to jest to, co przyciąga czytelników i wyszukiwarki. Wyszukiwarki przyciągają kolejnych czytelników, a liczba odwiedzin znowu przyciąga uwagę wyszukiwarek. I tak dalej… Ale przyczynkiem do tego stanu rzeczy jest TREŚĆ – królowa Internetu.
Jeden z czołowych inżynierów pracujących w Kaliforni dla Google Matt Cutts napisał ostatnio:
I’m on a panel called „SEO for Google Vs. Bing: How Different Are They?” Here’s my two-minute take. Search engines do have different ranking methodologies and philosophies, so of course there are differences between how Google ranks and Bing ranks. But most search engines are pursuing what they think users want. So if you’re trying to build a site that puts user experience first and foremost (and you succeed in creating a fantastic user experience), most of the time search engines are working toward returning sites like yours.
So my advice would be: rather than chasing search engines individually or (ugh) trying to make different pages/sites for different search engines, I’d work towards making a site so great that the search engines are working to try to make sure that they return your site. By chasing after a good user experience, you help ensure that you and the search engines are both working in the same direction. That’s much better than you chasing the search engines, which are in turn chasing what we think is best for users.
A więc zamiast uganiać się (jak pisze Matt) za wyszukiwarką, znacznie lepiej uganiać się za czytelnikiem, czyli klientem.
Dlaczego?
Ponieważ wyszukiwarka zawiera skrypt, który ma na celu dostarczenie jak najwartościowszej treści dla jej użytkownika. Jeżeli jest oszukiwana (przez sztuczne zabiegi), to dostarczy treść mało wartościową (w danej chwili dla konkretnego użytkownika). Oznacza to tyle, że i tak opuści on stronę, na którą skierowała go wyszukiwarka, czyli de facto ktoś, kto sztucznie wpłynął na jej wyniki. Taki przypadkowy gość raczej nie zostanie klientem. A to oznacza, że „kreator” (tutaj: osoba mająca kreatywny stosunek do pozycjonowania :)) stracił czas i pieniądze.
Jeżeli natomiast wyszukiwarka nie jest „wspomagana” z zewnątrz, to pojawienie się danej strony na górze wyników wyszukiwania niemal gwarantuje, że użytkownik trafił na treść dla niego najodpowiedniejszą w tym momencie, co w biznesie oznacza, że jest to potencjalny klient.
{ 7 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Należy patrzeć nie tylko na to co ktoś mówi, ale i kto to mówi. Wiadomym jest, że google nie będzie pochwalało pozycjonowania w inny sposób niż poprzez dawanie dobrej treści i zdawanie się na łaskę Wielkiej Wyszukiwarki. Z drugiej strony trudno się nie zgodzić, że celem właściciela każdej strony jest posiadanie jak najlepszego contentu. Tyle że świat nie jest idealny. Argumenty o polepszaniu treści nie trafią do osób, które nie zdają sobie sprawy ze złej treści na stronie, jak również do osób, które o złej treści wiedzą, ale innej nie mogą umieścić. Nie ma w tym nic dziwnego, że komuś może zależeć tylko na jednorazowym odwiedzeniu strony, bez względu na konsekwencje długoterminowe. Wynika stąd wniosek, że bez względu czy ktoś ma treść dobrą, czy złą i tego nie wie, czy złą i sobie zdaje z tego sprawę, dodatkowe działania mające na celu przechytrzenie wyszukiwarki są w jego interesie, jeśli głównym celem jest pozycja w wynikach. Mówisz, Rafale, że Twoje blogi są wysoko w wyszukiwarkach z uwagi na dobrą treść. Zgoda. Ale nie zaprzeczysz, że mógłbyś być jeszcze trochę wyżej, gdybyś zastosował techniki, których „nie poleca” google?
Liwiuszu, są również techniki, które Google poleca, o których dużo piszę w bazie wiedzy webilex.
Z technikami „zakazanymi” jest jak ze stąpaniem po kruchym lodzie. Google nagle może wychwycić takie praktyki i wyrzucić stronę z wyników wyszukiwania. Dlatego też pozycjonowanie sztuczne (jeżeli już ktoś to robi) powinno się zlecać najlepszym, a to oznacza duże koszta. Wziąwszy pod uwagę również słaby content i małą konwersję (gości na klientów) może się okazać, że cała operacja pociąga za sobą stratę.
Dodatkowo, Google jest stale ulepszane, więc z dnia na dzień dobra, ale sztuczna pozycja może spaść.
Oczywiście wszystko zależy też od branży i sposobu zarabiania na stronie internetowej. Jeżeli ktoś prowadzi sklep z ciuchami, to większy sztucznie wypozycjonowany ruch może przyczynić się do zwiększenia zysków. Jednak w przypadku wykorzystywania sieci, jako narzędzia marketingu dla usług prawniczych, tego rodzaju chwyty się nie sprawdzą, ponieważ goście bloga szukają informacji a nie okazji do zakupu. Owa informacja kreuje wizerunek i markę, więc jeżeli jej zabraknie, to nici z pozytywnego efektu.
Stosowałem kiedyś sztuczne pozycjonowanie. Szkoda pieniędzy. Ten blog np. pozycjonuje się sam… i nawet więcej… tak naprawdę nie wiem, jak się pozycjonuje. Mało mnie to obchodzi. Dlaczego? Bo jest jeszcze taki czynnik, jak wirusowość. Tj. kiedy ludzie polecają sobie nawzajem daną treść. Wirus, to nie zawsze jest głupawy filmik na YouTube, ale też bardzo dobra treść. O nią właśnie zabiegam i statystyki idą mi w górę 🙂
Pozdrawiam Liwiuszu i dziękuję za cenne uwagi!
Poza tym ciekaw jestem, czy google wie, że ktoś został na danej stronie krócej lub dłużej, a jeśli tak, to czy od tego uzależnia pozycję.
Google wie wszystko. Zdziwiłbyś się, gdybym Tobie pokazał, ile wie na temat Twojego zachowania w sieci 🙂
Długość pobytu na stronie ma znaczenie, chociaż marginalne.
A co zrobić jak się ma writers block przez dłuższy czas?
Panie Danielu, dobre pytanie …. !
Napiszę o tym post 🙂
Rafał
Super!!! i jeszcze o syndromie 2 wpisu czyli a co jak on taki fajny jak pierwszy nie będzie.