Tym razem nie piszę o e-marketingu prawniczym, ale o rzeczach bardziej fundamentalnych

przez Rafał Chmielewski dnia 10 września, 2014

To, co napisałem poniżej (to zdanie piszę na samym końcu), na pewno nie spodoba się wielu osobom. Inni tego nie zrozumieją, a jeszcze inni uznają, że coś ze mną nie jest tak, jak powinno…

******

Wiesz…? Do niedawna podchodziłem do celu każdej firmy (w tym kancelarii prawnej) w ten sposób, że ostatecznym powodem istnienia przedsiębiorstwa jest generowanie zysków.

Ale od jakiegoś czasu w swoim pojmowaniu świata ten pogląd mi się zmienia. I coraz częściej widzę, że zysk to jednak nie jedyny cel, jaki przyświecać może, i powinien, firmie. W pewnym sensie na zmianę mojego poglądu wpływ mają osoby, które są dla mnie przewodnikami po tym padole (m. in. Richard Branson, Tim Cook, Elon Musk, Simon Sinek), ale także własne doświadczenie każe mi odczuć, że jest jednak inaczej.

Ostatecznie do napisania tego postu skłoniły mnie słowa Richarda Bransona, który na Twitterze napisał:

Zrzut ekranu 2014-08-29 o 23.27.21

Nie wiem, czy zauważyłeś, jak dzisiaj mierzy się sukces kancelarii prawnej? Widziałeś kiedyś jakiś ranking kancelarii? Jakie jest kryterium, które decyduje o tym, że kancelaria odnosi sukcesy, albo że ugina się pod ciężarem konkurencji?

Zysk.

Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do zysku, jako jedynego miernika sukcesu, że nawet do głowy nikomu nie przyjdzie spojrzenie na sukces z kompletnie innej strony. Wpojone nam zostało to, że pieniądz jest wyznacznikiem powodzenia. Cyfry, tabele, Excel, prognozy, plany, realizacje… Zawsze tylko „ILE”.

Ale ja mam pytanie do Ciebie:

Jak sądzisz, jakie wyniki moglibyśmy zobaczyć, gdyby zmierzyć sukces kancelarii (czy każdej innej firmy) zadowoleniem jej personelu z pracy? Spełnieniem w zawodzie? Jak wówczas wyglądałby ranking kancelarii prawnych, gdyby sukcesem była zwykła radość z tego, co ja, jako prawnik, robię podczas wykonywania swoich obowiązków zawodowych, a nie zysk?

Nie sądzisz, że to brzmi dziwacznie? Wręcz komicznie? Bez sensu?

Jak powiedziałem wcześniej, wszyscy obracamy się w pewnych schematach, poza które nie chcemy wychodzić („społeczna strefa komfortu”?). I jednym z tych schematów jest to, że nie uświadamiany sobie prostego faktu, że sukces nie musi być mierzony w $$$.

Zapomnieliśmy kompletnie, że biznes robi się, jak powiedział Branson, z ludźmi i dla ludzi. Zapomnieliśmy, że nie ma wyższego dobra nad człowieczeństwo. Celem nie jest gromadzenie dóbr, ale szczęście i radość z życia. Jeśli zapytasz 90-cio latka czego żałuje, to nie powie Ci, że żałuje, że nie miał Mercedesa, czy jachtu, że nie miał 20 milionów na koncie. Opowie o czymś skrajnie innym.

Jesli dobrze zarabiasz, to już na pewno wiesz, że pieniądze to nie jest to, co daje Ci zadowolenie i czyni Twoje życie szczęśliwszym. Oczywiście trudno mówić o zadowoleniu, jeśli poczucie bezpieczeństwa z powodu braku środków finansowych jest zagrożone, ale pieniądze same w sobie nie są tym, co prowadzi do spełnienia w życiu. Przykładów jest cała masa: wystarczy spojrzeć na samobójstwo Robina Williamsa, czy przedawkowanie narkotyków przez słynną Whitney Houston, ludzi którzy nie wiązali wcale ledwo końca z końcem (a przykładów jest na pewno dużo, dużo więcej). Jest dowiedzione, ze wzrost zarobków powyżej kilkunastu tys. na mies nie powoduje zwiększenia poczucia bezpieczeństwa, spełnienia, radości, a wręcz przeciwnie.

A my wciąż mierzymy sukcesy ilością milionów na kontach. Robimy to, bo w większości jesteśmy przekonani o tym, że biznes robi się dla pieniędzy. Kiedy tymczasem biznes robi się dla ludzi – kimkolwiek są: pracownikami, czy klientami.

[Jeśli masz pracowników to zastanów się: gdybyś dał im koszulki z logo Twojej kancelarii (firmy), co by z nimi robili? Zakładali do spania? Do sprzątania? Czy też chodziliby w nich z dumą do pracy i po pracy? Czy byliby jak pracownicy Apple, Starbucks, Virgin, Harley Davidson? Czy też jak pracownicy Orange, albo lepiej: Arthura Andersena?]

W pogoni za zyskiem zapomnieliśmy co się liczy dla powodzenia biznesu. Co jest kluczowym czynnikiem powodującym wzrost i stabilność rozwoju oraz bezpieczeństwo. Uznaliśmy błędnie, że modny work-life balance to stosunek czasu poświęconego dla firmy do czasu poświęconego na życie prywatne (często spędzanego z resztą nocą w knajpach z kolegami z pracy), a nie spełnienie zarówno w pracy, jak i we własnym życiu. 

A przecież taki przykład dajemy naszym pracownikom, którzy potem zakładają własne firmy i kancelarie, i robią dokładnie – niestety – to samo, nie mając innych wzorców. Taki przykład dajemy też naszym dzieciom, które widząc zestresowanego rodzica, niemającego dla rodziny czasu, idą potem przez życie z poczuciem stałego zagrożenia i konieczności oraz nieuchronności walki na rynku pracy, czy w biznesie.

W efekcie, jako pracodawcy, zatruwamy wszystkich, którzy nas otaczają. Przygotowujemy nieświadomie grunt dla jeszcze gorszych rzeczy, bo dla naszych następców to będzie normalność, którą jeszcze można naginać dalej. A przecież chcemy, aby nasze dzieci były szczęśliwe! (przynajmniej ja tak chcę).

„Zatruty” pracownik, który czuje się zagrożony, myśli o sobie, nie szanuje pracy tylko swoje pieniądze. Wystawia najgorsze świadectwo o firmie, nie mysli o klientach. Nie dzieli się wiedzą tylko chowa ją w sobie z obawy przed konkurencją i utratą pracy oraz przywilejów. Jest w stanie pociągnąć firmę na dno (vide: liczne historie instytucji finansowych).

Ale jednak nie jest to wina pracownika a pracodawcy! Lidera. Bo to on tworzy taką kulturę pracy, kulturę w całej organizacji. Tylko on może mieć wpływ na jej kształt, nikt inny. Tylko on ponosi pełną odpowiedzialność za to, co się dzieje w głowie pracownika (emocje, emocje, emocje).

Na cóż wówczas najwspanialszy proces rekrutacji, skoro pracownik myśli tylko o sobie, nie czując bezpieczeństwa ze strony pracodawcy i środowiska w którym pracuje? Po co skomplikowane egzaminy, drogie testy i badania psychologiczne określające precyzyjnie przydatność do zajmowania określonego stanowiska, jeśli etat jest dla takiego pracownika jedynie trampoliną do kariery w kolejnej firmie?

Ale Rafał, po co o tym mówisz, skoro tak jest na tym świecie!

To nieprawda, że tak na tym świecie jest! Jest też inaczej. Gdyby nie było przykładów, to bym o tym nie pisał. Nie bez przyczyny firmy takie jak Virgin, Zappos, Apple, 3M rozwijają sie stale, podczas kiedy inne cierpią z powodu kryzysów albo nawet upadają. Wszystko za sprawą kultury firmowej, gdzie zysk nie jest bogiem. Bogiem są tam ludzie. Ci którzy pracują i ci, dla których się pracuje (klienci).

A zysk idzie za ludźmi. To paradoks, ale tak właśnie jest: jeśli skupiasz się na pieniądzach – jest Ci ciężko, jeśli skupiasz się na ludziach, jest dużo prościej.

Paradoksalnie tak było zawsze. To nie jest nic nowego. To nie jest nowa, odjechana koncepcja. My tylko o niej zapomnieliśmy. Bo było inaczej. Czas do niej powrócić. Nie tylko dla dobra nas samych, ale też dla dobra następnych pokoleń.

{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }

Wojciech Wawrzak 12 września, 2014 o 7:34 am

Rafale, znów włożyłeś kij w mrowisko i czuję, że za chwilę posypią się tutaj komentarze, że generalizujesz, upraszczasz itd. Ale wiesz co? Negatywne komentarze będą formą obrony tych, którzy poczują, że to przekaz skierowany do nich. Bo jest dokładnie tak jak mówisz. W przynajmniej połowie funkcjonujących na rynku kancelarii atmosfera pracy pozostawia wiele do życzenia. Praca w nadgodzinach za nieadekwatną płacę, brak poczucia bezpieczeństwa, obawa o zwolnienie z dnia na dzień, zatrudnianie na umowy cywilne, staże absolwenckie, bezpłatne praktyki, a w końcu opryskliwy przełożony… można byłoby wymieniać w nieskończoność. Jeśli aplikant trafi na takiego patrona, po 3 latach ma już tak wyrobione nawyki, że gdy zaczyna pracować na własną rękę, w ten sam sposób traktuje swoich pracowników. I mamy błędne koło. Bardzo ważny temat, Rafale!

Odpowiedz

Rafał Chmielewski 13 września, 2014 o 8:13 am

Nagrane wczoraj 🙂

Odpowiedz

Dodaj komentarz

Poprzedni wpis:

Następny wpis: