„Jak prawnicy powinni wykorzystać potencjał Twittera”

przez Rafał Chmielewski dnia 10 września, 2012

Tym razem polemika. Z Grzegorzem Furgałem. Autorem bloga i wielu artykułów w Radcy Prawnym, dotyczących korzystania przez prawników z mediów społecznościowych. Polemika dotyczy artykułu z numeru 126 (czerwiec 2012) o tytule zacytowanym powyżej.

Prawdę mówiąc, to trochę się poczułem wywołany do tablicy, gdyż artykuł został powielony w blogu (albo odwrotnie), natomiast ja nie zgadzam się z jego tezami, co wyraziłem w komentarzach do tego artykułu, zamieszczonego w blogu Grzegorza.

Grzegorz sugeruje, jakoby informowanie jedynie o wpisach w blogu na własnym profilu Twittera za pomocą linków było (wyliczam cytując):

  • bardzo źle postrzegane przez użytkowników tego serwisu
  • ma na celu tylko jedno – podbicie swojej strony w wynikach wyszukiwania
  • to jest nieuczciwe
  • nużące.

Czy jest „bardzo źle postrzegane”?

Po pierwsze trzeba sobie zadać pytanie, kto subskrybuje profil prawniczego Twittera. Są tutaj trzy zapewne możliwości: klient, osoba wpływowa, czy pasjonat zagadnienia, w którym się prawnik specjalizuje.

Każda z tych osób trafia na profil Twittera w jakiś tam sposób, ale jedno ich łączy: są zainteresowani tematem. To jest to, co powoduje, że chcą treści prawnicze subskrybować.

A więc moje pytanie brzmi: czy chcą oni dowiadywać się o tym, co autor treści obecnie czyta, jakim się interesuje sportem, że w kancelarii padł serwer, że zmienił się jakiś tam przepis?

No, jest taka kategoria osób, które będą wnikliwie śledziły takie treści, ale czy TWÓJ klient będzie chciał to czytać? Zadaj sobie najpierw TO pytanie.

Jeśli masz klientów przedsiębiorców, to zapewne oni nawet profilu na Twitterze nie mają, nie mówiąc już o tym, że będą czytali co u Ciebie słychać. Jeśli zatrudniają księgowe, kadrowe, itp. które mogą być dla Ciebie osobami wpływowymi, to również je nie będzie to w ogóle obchodziło.

A co ich może interesować?

Wartościowa treść.

Coś, z czego mogą skorzystać. Co spowoduje, że te 5 minut przeznaczone na lekturę np. Twojego bloga będzie dla nich korzyścią samą w sobie. Dobrze wykorzystanym czasem.

Wówczas możesz być pewien, że nawet jeśli nie mają czasu, to klikną w każdy link, który będzie prowadził do Twojej treści. Natomiast jeśli ich znudzisz marudzeniem o sobie, to wtedy przestaną otwierać nawet te linki, które do Twojej treści prowadzą.

Po drugie – jest kategoria ludzi, którzy odbierają świat przez media społecznościowe. Ale nie w tym sensie, że wciąż czytają co słychać u znajomych i z nimi czatują, czy stale lajkują, ale subskrybują sobie przez owe media kontent, który ich interesuje. Subskrybują na przykład Financial Times przez Facebooka, czy Twittera (a czasem wręcz subskrybują treści tylko konkretnego autora). Tak samo mogą też subskrybować treści z Twojego bloga.

Po co to robią?

Bo przecież interesuje ich informacja. Tylko i wyłącznie. Nic więcej. Jeśli zaspamujesz ich profil tym, co jadłeś na obiad, to masz duże szanse, że Cię wyłączą.

A zatem, czy wstawianie w treści Twittera tylko linków do własnego bloga jest źle postrzegane przez użytkowników tego serwisu społecznościowego?

NIE. W większości przypadków jest nawet pożądane.

Dowodem niech będzie choćby to, że ilość subskrybentów mojego profilu Twittera (obecnie 122 osoby) ciągle rośnie i nikt się nie wypisuje. A u mnie jest wiele treści z bloga. Nie wszystko, ale jest to duży odsetek obecnie. Co więcej – Twitter wśród źródeł gości mojego bloga zajmuje 3 miejsce, zaraz po Facebooku (który POWINIEN posiadać tę samą strategię!) i GoldenLine co oznacza tyle, że ludziska korzystają z tego narzędzia w ten sposób i wcale się nie obrażają na mnie. Nie jest to przez nich „źle postrzegane”.

Prawdę mówiąc tematu tego nie mogę rozwinąć, bo artykuł się zrobi za długi… ale jest tutaj jeszcze drugie dno, o czym może kiedy indziej…

Czy ma na celu tylko „podbicie swojej strony w wynikach wyszukiwania”?

Chodzi tutaj Grzegorzowi o poprawienie pozycji bloga w wyszukiwarkach. Bloga, do którego się linkuje, gdyż Google dużą uwagę zwraca na linki prowadzące do witryn.

A więc odpowiadając na pytanie: NIE.

Dlaczego?

Odpowiedź jest banalnie prosta: Google nie indeksuje wielu linków z jednej strony internetowej. Oznacza to tyle, że owa wyszukiwarka zliczy tylko jeden link, a resztę pominie.

Gdyby było tak, jak pisze Grzegorz, to wówczas fachowcy od pozycjonowania zakładaliby sobie jeden profil na Twitterze i linkowali ile wlezie. A tak nie jest.

A jak jest?

A jest tak, że dobry pozycjoner buduje tzw. zaplecze składające się z setek i tysięcy nie tylko witryn, ale witryn zlokalizowanych na różnych serwerach IP. Wówczas linki z takich różnych miejsc mogą coś wskórać. Natomiast nawet milion linków z Twittera będzie traktowane jak … jeden.

A więc zamieszczanie w swoim profilu na Twitterze tylko linków do własnego bloga (strony) nie powoduje poprawy jego pozycji w wynikach wyszukiwania.

Idźmy dalej…

Czy jest to „nieuczciwe”?

W mojej opinii nieuczciwość jest przeciwieństwem uczciwości. Uczciwość, to (cytat):

zachowywanie uznanych norm moralnych, rzetelność w ich spełnianiu, prawość; określa zarówno konkretne postępowanie w danych okolicznościach, jak i trwałą cechę charakteru.

Czy zatem wklejanie linków do bloga w Twitterze można uznać za czyn naruszający normy moralne?

Może, gdybym uprzedził swoich subskrybentów i napisał: „Jeśli zasubskrybujesz treści z mojego profilu, to będziesz ode mnie otrzymywał informację o tym co czytam, jaki sport uprawiam, napiszę Ci dzień dobry oraz to, co się dzieje w kancelarii i inne rzeczy”. A potem bym sypał tylko linkami do bloga, nie spełniając mej obietnicy….

Sądzę więc, że uczciwość czy nieuczciwość nie  mają tutaj żadnego znaczenia.

Czy jest to „nużące”?

Trzymając się powyższej argumentacji… skoro wartościowe treści z bloga są pożądane przez subskrybentów, to raczej nie będzie to dla nich nużące. A wręcz przeciwnie: innego rodzaju treść może być dla nich nudna. Chyba, że treść, której się spodziewali, jest niskich lotów 🙂

******

Prawdę mówiąc w artykule Grzegorza znalazłbym jeszcze więcej jego przemyśleń, które w mojej opinii i wbrew mojemu doświadczeniu, mogłyby być wdzięcznym tematem do polemiki, ale nie mam już zamiaru Ciebie zanudzać, bo i tak ten artykuł jest zbyt długi. Jeśli doszedłeś do tego miejsca, to Ci gratuluję 🙂

I kończąc…

Czy Twitter nadaje się w ogóle do marketingu w kancelarii prawnej? Z artykułu Grzegorza można wysnuć wniosek, że tak.

Z tym się zgodzę, ale SAM Twitter jest bezużyteczny. To narzędzie, podobnie jak Facebook, powinno współgrać z całą resztą systemu e-marketingowego. Tak, jak do jazdy samochodem przydaje się siedzenie kierowcy (nie jest przecież warunkiem sine qua non poruszania się tym środkiem transportu, ale wiele ułatwia:)), tak w e-marketingu kancelarii przydaje się Twitter, bez którego również można się obyć. I odwrotnie: mając samo siedzenie od samochodu nie pojedziesz nim. I tak samo, jeśli Twoja strategia e-marketingowa opiera się tylko na Twitterze, to nie przyniesie Ci ona zadowalających rezultatów.

I tym wesołym…

🙂

{ 5 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }

Agnieszka Swaczyna 16 września, 2012 o 2:27 pm

Miło się czyta Wasze polemiki :-). Co do twittera, to wykorzystuję go głównie do informowania o nowych wpisach na blogach, ale zdarza mi się wklejać linki do interesujących z mojego punktu widzenia artykułów. Myślę, że nie nadużywam cierpliwości użytkowników twittera. Sama też korzystam z takich linków zamieszczonych przez znajomych. Nie zamieszczam natomiast nigdy – i tu się z Tobą zgodzę – informacji, że np. czekam na cyklinowanie podłogi w kancelarii. To już mój kancelaryjny problem :-). Tak więc prawda pewnie leży gdzieś pośrodku między Tobą, a Grzegorzem Furgałem.

Odpowiedz

Rafał Chmielewski 16 września, 2012 o 8:25 pm

Hej Agnieszko!

Dzięki za komentarz!

Ujmując rzecz filozoficznie – prawda jaka jest, nie wie nikt 🙂

A bardziej praktycznie…: to drugie dno, o którym wspomniałem wyżej, to właśnie pokazywanie w sieci tego, co jest interesujące. Ale nie wszystkiego, lecz tego, co jest zgodne z przedmiotem strategii e-marketingowej. I Ty robisz to doskonale intuicyjnie. Czasem można coś tam dodać innego, ale to tylko czasem. Najważniejsze, to podać IM na tacy to, czego potrzebują.

A czego potrzebują? Informacji.

Jakiej?

To już każdy musi sobie odpowiedzieć sam: na bazie analizy swojej grupy docelowej. Czyli bez specjalizacji trudno to wykonać… I tak dochodzimy do rzeczy fundamentalnych.

🙂

Dziękuję Agnieszko za komentarz!… Dzięki, że znalazłaś chwilę czasu!
Rafał

Odpowiedz

b2b-marketing.pl 17 września, 2012 o 8:39 am

Pełna zgoda Panem Rafałem (wreszcie! ;-)).
Jedyne co się liczy to wartościowa treść!

Odpowiedz

Rafał Chmielewski 17 września, 2012 o 10:34 am

Dzięki! 🙂

Pozdrawiam!
R

Odpowiedz

Rafał Chmielewski 17 września, 2012 o 10:35 am

Ale generalnie zawsze się zgadzamy… Różni nas tylko sposób przedstawienia zagadnienia 🙂

Odpowiedz

Dodaj komentarz

Poprzedni wpis:

Następny wpis: